Niespodzianek
Gdyby to była ona, powiedzielibyśmy: niespodzianka, ale nie – z całą pewnością był to on.
Tego dnia upał doskwierał niemiłosiernie. Wszyscy bez wyjątku chlapali się miło orzeźwiającą wodą, a czyste błękitne niebo nie zapowiadało burzy ani deszczu. Nagły grzmot był zatem czymś więcej niż zaskakującym zjawiskiem. Tym bardziej że doszedł nie z góry, ale zza pobliskiego, obrośniętego kępą krzaków wzgórka. Cała czeredka pluskających się przyjaciół spojrzała po sobie z nieukrywanym zdumieniem.
– Co to? – pierwszy ocknął się Wrazidlak. Jakże mogło być inaczej, skoro jego ciekawość świata była silniejsza niż strach.
– O mamusiu! – jęknął Mamińcio i szeroko rozdziawił buzię.
– To na pewno coś strasznego – powiedziało z przerażeniem Jęczydełko. – Lepiej uciekajmy.
– A ja mam nadzieję, że to coś ciekawego – jak zwykle w takich sytuacjach stwierdziła Nadziejka.
– Ee… to na pewno coś strasznego – Mamińcio trzymał stronę Jęczydełka.
Nawijcio spojrzał na Myślaczka, ale tamten tylko wybałuszył oczy i chyba go zamurowało. Nawet Chichci zrzedła mina i nie było jej do śmiechu. Nawijcio zmarszczył czoło.
– A ja myślę… – powiedział wreszcie – że po prostu trzeba to sprawdzić.
– Nieee! – zaprotestowało Jęczydełko. – To na pewno niebezpieczne!
– Ja idę zobaczyć – stwierdził Wrazidlak. – A wy jak chcecie.
Wyszedł raźno z rzeki i cały mokrzusieńki ruszył na zbocze pagórka. Za nim popędził Nawijcio.
– Chi chi… – zaśmiała się, choć bez przekonania, Chichcia. – To nie… a może… Albo też idę! – zdecydowała w końcu po kilku niedokończonych myślach.
Chichcia, z powodu swej puszystości, miała trudności z dogonieniem kolegów. Wrazidlak z Nawijciem byli już blisko kępy krzaków, gdy niespodziewanie spomiędzy gałęzi wyskoczyli z wielkim wrzaskiem dwaj starzy znajomi: Straszniak i Źlok.
– Łaa… Aaa! – krzyczeli zgodnie i pędzili na złamanie karku w dół pagórka, wprost na podążających w przeciwnym kierunku ciekawskich. Ci odskoczyli na boki, by uratować się przed zderzeniem.
– Wy… – Nawijcio chciał wyrazić swój stosunek do sprawców zamieszania, ale tamci przemknęli obok jakby zaślepieni przerażeniem. Chichcia skuliła się niczym wielka piłka, zmuszając tym napastników do zmiany kierunku.
Wrazidlak zrobił głupawą minę, jak w chwilach, kiedy sytuacja przechodzi wszelkie pojęcie. Przez chwilę był pewien, że to właśnie oni mieli zamiar ich nastraszyć, ale teraz nic już z tego nie rozumiał. Patrzył przez chwilę jak Źlok, najokropniejszy złośliwiec w okolicy, w nieopisanej panice forsuje rzeczkę, po czym z niepewnością zwrócił się ku krzakom.
– I co? – spytał towarzysza.
– Noo… – tamten nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. – Może jednak lepiej będzie, jeśli zawrócimy.
– Yyy! – głośno i wyraźnie dobiegło zza kępy. Nie był to straszny głos, ale raczej jakby zbolały, cierpiący.
Wrazidlak przestał się wahać. Zdecydowanie, choć nie bez ostrożności, po kilku krokach wcisnął się pomiędzy gałązki krzewów. Nawijciowi na razie nie starczyło odwagi, więc postanowił chwilę odczekać.
– Kto… kto… ktoś ty? – usłyszał, po krótkiej i mrożącej krew w żyłach chwili, wielce zdumiony głos Wrazidlaka. Odpowiedź nie padła, zamiast niej Wrazidlak z całej mocy zawołał:
– Cho… chodźcie mmi pomóc!
Wszystkie dzieci zebrały się w ułamku sekundy. Niedaleko szczytu pagórka, pomiędzy krzakami był nieduży krater, a w nim… wielka plątanina sznurków, połamanych listewek, kłębiący się błyszczący materiał, coś jakby ułożone w walec, nieco dymiące się rurki i pomiędzy tym wszystkim – jakaś dziwaczna postać. Miała pełno piór, białych i szarych jak gołąb, ale nie było widać skrzydeł, lecz ramiona i nogi. Za to przynajmniej kilkanaście niewielkich skrzydełek wystawało z ciemnej skóry głowy, a z pleców wyrastał ptasi ogon. Twarzy nie było. To znaczy na razie nie było jej widać, gdyż przybysz leżał w tym bałaganie plecami do góry.
Grupka otoczyła krater ciasnym kręgiem.
– Ja nie mogę! – powiedział Mamińcio, wybałuszając oczy. – Kto to?
– Nic nie powiedział – odrzekł Wrazidlak – i nie odpowie, dopóki go stamtąd nie wyciągniemy.
– Tak, trzeba mu pomóc – zgodziła się Nadziejka. – Mam nadzieję, że żyje i nic mu się nie stało.
– Myślę, że macie rację, ale trzeba być ostrożnym – powiedział Myślaczek. – Może jest niebezpieczny.
– Tak, tak – Jęczydełko pokiwało swoją małą główką. – Na pewno jest niebezpieczny. Widzieliście przecież, jak Straszniak i Źlok uciekali. Może coś im zrobił?
Ta myśl zrodziła obawę przed dalszym działaniem. Wszyscy popatrzyli na Jęczydełko.
– Chyba tylko tyle, że prawie na nich spadł – stwierdziła z pewnością w głosie Nadziejka. – Popatrzcie tylko, stoimy i gadamy, a ten nieszczęśnik potrzebuje naszej pomocy.
– Właśnie, choćby dlatego, że tak bardzo przestrasznił Straszniaka i Źloka. Na pewno znowu coś knuli przeciw nam – dodała Chichcia i klasnęła w dłonie.
– Tak! – zawtórował Myślaczek. – Ratujmy tego dziwnego Stworóla!
Teraz wszyscy spojrzeli na niego.
– No… co tak patrzycie? – spytał speszony.
– Ratujmy Stworóla! – dołączyli chóralnie pozostali.