Dzień pierwszy.
Unoszący się w pokoju dym wgryzał się w oczy i wywoływał dokuczliwe łzawienie, ale nie zwracała na to uwagi. O wiele bardziej interesowała ją leżąca na stoliku strzykawka. Ból całego ciała stawał się nie do wytrzymania. Spojrzała na siedzącego obok Jarka i z trudem przełknęła ślinę. Jarek wypuścił z rąk swoją strzykawkę, która niemal bezgłośnie spadła na podłogę. Jego twarz z każdą sekundą zmieniała swój wyraz. Napięte mięśnie rozluźniały się, sprawiając wrażenie błogostanu.
Powoli podwinęła rękaw i założywszy opaskę na ramię, zacisnęła ją. Przez sekundę zawahała się, ale odrzuciła wątpliwości. Wzięła strzykawkę ze stolika i szybkim ruchem wbiła sobie igłę do nabrzmiałej żyły, tworząc ślad po wkłuciu. Rzuciła strzykawkę na stolik, rozluźniła opaskę i opadła na fotel. Jeszcze raz spojrzała na Jarka. Gwizdał coś przez zęby. Miał zamknięte oczy, ale widać było, jak rozbiegane gałki oczu szybko zmieniały swoją pozycję. On już tam był. Ona zaraz będzie.
– Eliza… tak tu pięknie…
***
Dzwonek do drzwi zabrzmiał jak zwykle, ale Czesław w fotelu aż podskoczył.
– Co… do jasnej cholery?! – wrzasnął. Zrzuciwszy z siebie paczkę paluszków i rozlewając piwo, szybko spojrzał na zegar. – O tej godzinie?!
Zerwał się z fotela i zaciskając pięści, podszedł do drzwi. Tuż przed przekręceniem zamka zastanowił się i zerknął przez oczko wizjera. Na klatce świeciło się światło, więc mógł zobaczyć, kto stoi po drugiej stronie. Jakiś młodzian. Zaraz mu wygarnie. Błyskawicznie otworzył drzwi, niemal wyrywając je z zawiasów.
– Czego, gnojku! – dmuchnął mu prosto w twarz piwnym smrodem. – Nie wiesz, że po nocy ludzie śpią?!
Echo rozniosło każde słowo po klatce schodowej kilka razy. Intruz spojrzał przeciągle na jego nieogoloną twarz, poplamiony podkoszulek i obwisłe slipy.
– Czesław Łowiek, czy tak? – spytał tonem zdradzającym współczucie.
– Taa… po toś przylazł o jedenastej? Żeby się upewnić, jak się nazywam?
– Przyniosłem przesyłkę – odpowiedział, nie reagując na zaczepkę nawet najdrobniejszym grymasem twarzy i wręczył mu białą kopertę.
„Czesław Łowiek… Wodzisław Śląski… Osiedle Trzydziestolecia…” Wszystko się zgadzało. Także numer klatki i mieszkania.
– Coś podpisać? – to pytanie nie było już tak nerwowe jak poprzednie.
– Nie trzeba. – Młody człowiek uśmiechnął się delikatnie i życząc dobrej nocy, ruszył w dół schodów.
Cz.Łowiek zamknął drzwi i ze zdumieniem obejrzał kopertę. Nic. Oprócz adresu nic. Żadnego nadawcy, żadnej pieczątki. Szybko otworzył jeszcze raz drzwi.
– A od kogo to? – rzucił za kurierem, na wpół wychylając się na klatkę. Odpowiedziało znowu echo. Tylko echo. Na schodach nie było nikogo.
– Co jest do… jaja jakieś? – Trzasnął drzwiami i jak umiał najszybciej, wyjął z koperty jej zawartość. Biała kartka była złożona tylko na pół. Czytanie treści nie zajęło mu dłużej niż ułamek chwili.
– Jasna cholera, co to jest?! – Znów otworzył drzwi i nie bacząc na nic, popędził w dół schodów. – Czekaj… ty!
***
Oparcie dotąd wygodnego fotela gniotło go w plecy. Nachylił się nad leżącym przed nim na stoliku listem i zapalił dwudziestego papierosa. Cisnące mu się na usta przekleństwa były z „najwyższej półki”, a kolejne piwo jeszcze bardziej rozjuszało nerwy. Nie miał pojęcia, co myśleć. Choć pobiegł na sam dół klatki schodowej, nie dopadł szczeniaka. Dobrej nocy mu jeszcze życzył! Jakby go miał koło siebie, to obiłby mu mordę do najgłębszego fioletu. Od razu by powiedział, od kogo ta koperta. Od razu! Gnojek! Gdzie się schował? Przecież nie zdążyłby wyjść z klatki! Jakiś sąsiad! Ale który? Który byłby tak bezczelny?! Szybko wszystkich „ustawił w szeregu”, ale nie mógł się na nikogo jednoznacznie zdecydować. Kandydatów było kilku. Nikogo z nich nie lubił, a i oni nie przepadali za nim. Delikatnie mówiąc. Nigdy żadnego „dzień dobry”, ale żeby coś takiego?! Albo prymitywny żart, albo sprawa kryminałem pachnie. Trzeciego wyjścia nie było.
Dzień drugi.
Nacisnął dzwonek domofonu i chwilę odczekał. Brak reakcji. Jeszcze raz. Znów nic. Trzeci. Po kilkunastu sekundach odwrócił się, ale w głośniku coś zaskrzeczało.
– Kto tam?
– Cześć, Rafał. Sorry, że przeszkadzam, ale chciałbym na chwilę pogadać. Mogę?
– A kto tam?
– Kurde, sorry, Czesiek Łowiek.
– A… cześć. To coś ważnego?
– Jeszcze nie wiem, ale wydaje mi się, że tak. W twojej branży, cholera…
– Dobra. Wejdź. Schodami musisz dawać do góry, bo winda nieczynna.
Zamek zabrzęczał i pchnięte drzwi otworzyły się.
– Dzięki. Zaraz będę.
***
Cz.Łowiek z mieszanymi uczuciami patrzył, jak jego kolega otwiera kopertę i wyjmuje z niej kartkę. Rafał zaraz go wykpi i nie powinien mieć skrupułów. Czesław miał ochotę wyrwać mu kopertę z ręki i wyskoczyć na klatkę. Nie musiałby mieć nawet butów, byleby uniknąć obciachu. Było jednak na to za późno.
Rafał patrzył na rozłożoną kartkę papieru bardzo krótko.
– I co? – spytał cierpko.
Czesławowi zaschło w gardle.
– Jak… co?
– No… nic tu nie ma.
– Jak… nic… nie ma?
Rafał odwrócił kartkę w jego stronę, która okazała się biała z obu stron. Czesław wyrwał mu ją z dłoni, jak wcześniej zamierzał, i obejrzał z obu stron kilka razy.
– Jasna cholera, przecież to… niemożliwe!
– Co… niemożliwe?
– Jeszcze z pół godziny temu wszystko było tu napisane!
– Dużo pijesz, Czesiu? – Rafał spojrzał na kolegę z troską. Nieukrywaną troską.
Czesław rzucił się w oparcie fotela, który pod jego ciężarem nieco zatrzeszczał. Jeszcze raz spojrzał na kartkę, tym razem dobrze jej się przyglądając. Na prawym brzegu była plama – odcisk jego palca, który zrobił dokładnie w tym miejscu po zjedzeniu kilku tłustych orzeszków. Mógł więc być pewien.
– Nie tyle, żeby zwariować… – odpowiedział.
***
Rzucone na biurko papiery huknęły wystarczająco głośno, by siedzącego po drugiej stronie Roberta poderwać z krzesła.
– Oszalałeś?! – krzyknął przestraszony. – Życie ci niemiłe?
– Sorry… – Rafałowi zrobiło się głupio, ale kilka godzin skupienia musiał nieco odreagować i zapomniał, że kolega siedzi tuż obok. – Nie daje mi to spokoju. Ciągle mam wrażenie, że te sprawy mają ze sobą coś wspólnego, ale nie potrafię tego jeszcze wyczaić.
Robert oderwał oderwał wzrok od przeglądanej kartki i spojrzał na Rafała.
– No jasne, że mają. Każdy z tych gości popełnił samobójstwo. Jeden tak, drugi siak, ale efekt okazał się ten sam: wszyscy czterej nie żyją.
– Nie o to mi chodzi – na taką trywializację problemu Rafał tylko się żachnął. – To akurat jest oczywiste, ale mam przeczucie, że oni wszyscy mieli ze sobą jeszcze coś wspólnego.
– Poumierali w ciągu kilku miesięcy, byli młodzi, przystojni, dobrze sytuowani i coś do tego, tak?
– Właśnie tak. Nie wydaje ci się, że młody facet, któremu powodzi się dużo lepiej niż tobie i który odbiera sobie nagle życie, jest raczej dziwnym zjawiskiem?
Robert wzruszył ramionami.
– Różne dziwne rzeczy na świecie się zdarzały i zdarzać będą.
– Cześć, chłopaki – głos należał do podkomisarza Niemarskiego.
– Cześć, Paweł.
– Cześć. Co tam? – Robert nie przepadał za korpusem oficerskim. Podejrzewał, że tak długo, aż sam zda egzaminy na oficera. Póki co jedynie „aspirował” na komendzie. Zupełnie jak Rafał.
– Nie macie pojęcia, jaka sprawa mi się trafiła. Archiwum X, kurde. Dlatego przychodzę do ciebie, bo ponoć się męczysz w podobnym temacie. – Wymownie spojrzał na Rafała.
– Iiii? A to niby skąd wiesz? – ciekawość Roberta była najzupełniej szczera.
– Od samego szefa. Komendant mi powiedział, że mam cię podpytać, bo może napotkamy jakieś zbieżne wątki.
– A co niby masz?
– Kilka martwych osób. Mężczyźni, kobiety, różny wiek, środowisko, wykształcenie. Wydawałoby się, że bez związku, ale jedna rzecz jest wspólna.
– Jaka? – zainteresowanie Rafała było nieco naciągane.
– Wszyscy dostali anonimy.
– O, jasna cholera! – Rafał niemal spadł z krzesła. – Jasna cholera!
– Co: jasna cholera? – Robert patrzył na niego zdumiony nagłą reakcją.
– Z datą śmierci?! – to pytanie Rafał wręcz wykrzyczał.
– Skąd wiesz? – Tym razem Niemarski okazał niemałe zaskoczenie.
– Wczoraj wieczorem przyszedł do mnie kolega. Przyniósł kopertę z kartką papieru i twierdził, że była tam napisana data jego śmierci…
– I była?
– Skąd! Czysta, biała kartka. Dlatego mu nie uwierzyłem.
– Nikt, kto widział ją jako drugi, nie mógł nic przeczytać. Jaka to była data?
Rafał zakrył na moment twarz dłońmi.
– Nie wiem. Nawet nie spytałem.
– Policyjny instynkt, niech cię! – Robert rzucił w kolegę ołówkiem.
– Odczep się. Jakbyś go widział, to byś miał chęć wysłać go do wanny, a później na jakiś odwyk…
***
Wchodząc na swoje czwarte piętro, Łowieka naszła chęć kopnięcia w każde mijane drzwi. Może w ten sposób dowie się, komu tak bardzo się nie podoba, że śle mu anonimy. Z trudem powstrzymując się, wszedł do mieszkania.
Od razu poczuł, że coś jest nie tak, jak zwykle. Roznoszący się w przedpokoju zapach nie należał do niego, ani do niczego, co miał w domu. Roznosząca się woń była dziwna, niekojąca i na niego zadziałała wyjątkowo źle. Przez moment nie wiedział, czy ma uciec, czy gotować się do walki. Bez wątpienia ktoś był w jego mieszkaniu. Szczęk kluczy w zamku musiał dać znać, że przyszedł. Ktokolwiek tu był, już wiedział, że nie jest sam. Zwinął palce w pięści. Drzwi łazienki, która była wprost niego, były zamknięte. Oba pokoje po lewej stronie były pootwierane na oścież, więc dobrze widział większość ich przestrzeni. Ktoś jednak mógł czaić się tuż za rogiem i czekać, aż wejdzie. Musiał być ostrożny. Był ostrożny… i przestraszony. Przez głowę nagle przemknęła mu szybka myśl. Który to dzisiaj? Nie. Do wyznaczonej daty pozostało jeszcze nieco czasu.
Ten zapach. Z niczym jednoznacznie mu się nie kojarzył. Żadna rzecz, jaką spotkał do tej pory tak nie pachniała. Nawet z perfumami by tego nie skojarzył.
Spojrzał w kierunku kuchni. Coś stamtąd mogłoby się przydać w samoobronie. Jak tu ktoś wszedł?! Zamki pozamykane… Okna? Dawno nie otwierał. Powoli przesunął się ku kuchni. Kilka razy błyskawicznie odwracał głowę, by nie można było go zaskoczyć z żadnej strony. Ostatnie dwa kroki pokonał skokiem. Nóż leżał na stole, zupełnie jakby wiedział, że będzie potrzebny. Do dużego pokoju wbiegł, szybko obracając się na wszystkie strony. Nikogo! Sprawdził szafę w przedpokoju. Nic. Łazienka. Pusta. Pozostałe pokoje także. Padł na kolana. Krtań ścisnęło aż do bólu. Zaczął płakać. W lodówce powinno być coś do picia. Pół litra. A może to te pół litra jest winne…
***
Kiedy Alef dotknął ziemi, kolejny raz doznał uczucia, które sprawiało mu prawdziwą radość. Huk startującego nieopodal samolotu wdzierał się w umysł, usiłując zmącić wszystkie myśli, ale uśmiechnął się bez wahania. Latanie dla wielu było czymś wyjątkowym, ale nie dla niego. Teraz stał na ziemi i to właśnie sprawiało mu przyjemność – zwykłe stanie na ziemi. Poprawił płaszcz, wierzchem dłoni strzepnął z kołnierza coś, czego nie było. Tłum oczekujących na przyloty i odloty był niemały. Turyści, biznesmeni, starcy i młodzi, biegające dzieci… Miliony myśli i pragnień, których spełnienia każdy z nich oczekiwał. Ludzkie marzenia kłębiły się niczym opary w saunie, niemal parząc gorącymi namiętnościami. Siedząca nieopodal kobieta, nieruchomo wpatrywała się w jakiś punkt, a wyraz jej twarzy od razu wzbudzał niepokój. Podążył za jej wzrokiem. Na ekranie wiszącego na ścianie telewizora szybko zmieniające się obrazy pokazywały kolejne karty z charakterystycznymi rysunkami. Co jakiś czas, w systematycznych odstępach pojawiał się napis: „Tarot odsłoni twoją przyszłość i wskaże drogę… Zaufaj, byś mógł być szczęśliwy…”. Skręcił, by przeciąć tę nawiązującą się więź. Kiedy mijał zapatrzoną w reklamę kobietę, z telewizora uniosła się delikatna mgiełka i ekran zgasł. Odwrócił się, by sprawdzić reakcję. Kobieta drgnęła, by zaraz potem zamknąć niemal wyschnięte oczy. Mężczyzna, który do tej pory obok czytał gazetę, odłożył ją i zaczęli rozmawiać. Teraz było lepiej. Znacznie lepiej.
W oddali dostrzegł szeroko rozsunięte drzwi. Prowadziły poza budynek, gdzie niedaleko czekająca taksówka powinna zabrać go tam, dokąd chciał się udać. Przeciskając się między tłumem podróżnych, spojrzał w kierunku mijanego kiosku. Setki kolorowych gazet, tysiące zdjęć, i krzykliwe tytuły natarczywie atakowały umysły. Pomyślał, że kiedyś tak nie było. Ludzie także byli jakby inni, bardziej przystępni. Dzisiejsza pogoń za dobrobytem pozamykała im serca.
Wyszedł na zewnątrz i zobaczył taksówkę. Kierowca sprawiał wrażenie przystępnego gościa i nie pomylił się. Przeczytawszy podany na karteczce adres i zobaczywszy przyczepiony do niej banknot, taksówkarz szeroko się uśmiechnął.
– Reszty nie trzeba… – powiedział Alef i zaraz ruszyli z miejsca.
***
Kiedy Zajin dotknął ziemi, kolejny raz doznał uczucia, które sprawiało mu prawdziwą radość. Ziemia. Znów był na ziemi. Huk startującego samolotu był ograniczony dźwiękochłonnymi ścianami, ale i tak sprawiał niemiłe wrażenie. Pomyślał, że ludzkość własnymi wynalazkami niedługo wykończy się sama. Kiedyś życie było znacznie spokojniejsze. Ludzie mieli więcej czasu i interesowali się rzeczami przedstawiającymi jakąś wartość. Świat, na który teraz patrzył, ogarnęło szaleństwo galopującej technologii.
Spojrzał na wiszący na ścianie telewizor. Ile zła przez te pudełka przepływało, nie dawało się ludzkimi sposobami zliczyć. Nawet teraz. Tarot. Przekleństwo, któremu ludzie wierzyli bez zastrzeżeń. Gapiąca się na ekran kobieta właśnie dawała się omamić złowróżbnym karteczkom. Pod telewizorem przeszedł mężczyzna w długim płaszczu i pudełko zgasło. Kobieta ocknęła się i przetarła oczy. Tak lepiej. Dużo lepiej.
Spojrzał na zegar. Nie miał zbyt wiele czasu, więc należało się zbierać. Skręcił koło kiosku z gazetami. Całe mnóstwo najrozmaitszych okładek, dziesiątki zdjęć. Będąc tuż obok, rozchylił poły swego płaszcza i stuknął laską w stoisko. Kiedy znalazł się kilka kroków dalej, wszystkie gazety runęły na podłogę. Na stojakach i półkach nie ostała się ani jedna, a siedzący w kiosku sprzedawca wrzasnął z przerażenia. Oczekujący w pobliżu ludzie rozpierzchnęli się na wszystkie strony, by uciec od niespodziewanego niebezpieczeństwa. Terroryści czaili się wszędzie, być może nawet tu.
Poprawił płaszcz i mocniej opierając się na lasce, poszedł w kierunku wyjścia. Po drodze pośpiesznie mijali go ludzie z ochrony i policjanci. Ich twarze były pełne napięcia. Strach zmieszany z gotowością do poświęceń. Uśmiechnął się. Biegli ratować kiosk z gazetami.
Na zewnątrz poczuł uderzenie świeżości. Wiał wiatr, niezbyt silny, taki w sam raz, jeśli ktoś potrzebował orzeźwienia po lotniczych nudnościach. Właśnie odjechała taksówka. Poznał siedzącego w niej mężczyznę – to ten spod telewizora. Stanął na postoju i westchnął. Natychmiast podjechała następna.
– Do miasta? – spytał kierowca przez uchyloną szybę.
– Owszem, ale pod czeską granicę, do Wodzisławia Śląskiego. Ma pan czas?
– Będzie drogo…
Zajin uśmiechnął się.
– Koszt nie jest ważny. – Przyjąwszy, że „drogo” oznacza „oczywiście, że tak”, ulokował się na tylnej kanapie i podał kierowcy dwa banknoty.
– Czy to pana zadowoli? – spytał.
– To za dużo… – powiedział taksówkarz, a jego ton zdradzał konsternację i zakłopotanie.
– Reszty nie trzeba… – odpowiedział z zadowoleniem Zajin i zaraz zapytał:
– Czy jest pan człowiekiem wierzącym?
***
Rafał przez chwilę przeszukiwał własną kurtkę, w której gdzieś zaginął dzwoniący telefon. Prowadzenie samochodu i poszukiwanie domagającej się odebrania rozmowy służbowej komórki nie należało do najszczęśliwszych zbiegów okoliczności. Ledwo wyjechał z jedłownickiej komendy i już czegoś chcą.
Dorwał wreszcie telefon i spojrzał na wyświetlacz.
– Co się stało? – spytał ozięble, zaznaczając tym swoją irytację.
– Jest kolejny trup – ton głosu w słuchawce zdradzał, że faktem kolejnego zgonu Robert jakoś zmartwiony nie był. Wręcz przeciwnie.
– I co jeszcze? – Rafał strzelił w ciemno, ale z przekonaniem.
– Pamiętasz, że przy jednym ze „znalezionych” było zdjęcie dziewczyny?
– Taa… Przy Hemińskim. I co?
– Przy tym nowym jest takie samo – w głosie Roberta zabrzmiało coś na miarę triumfu.
– Skąd wiesz?
– W patrolu, który był przy nim pierwszy, jest mój kumpel.
– Artur?
– Artur. Był też, kiedy znaleziono Hemińskiego!
– Kazałeś mu przeszukać nieboszczyka?
– No co ty? Obok niego leżał otwarty portfel, a w nim zdjęcie. Poznał od razu, bo ładne dziewczyny się zapamiętuje, a widział je przy tamtym…
– Pierwszy punkt wspólny…
– A drugą ciekawostką jest to, że ten się chyba zaćpał.
– Pięknie… – Rafał westchnął. – Jak się nazywał?
– Jarosław… moment… zapisałem… Niegan.
***
Zajin szedł w górę nieco pochyłego rynku, by usiąść obok rozłożystej fontanny. Rozglądał się wokół ciekawie i stwierdził, że był już w mieście o podobnym ułożeniu uliczek wokół jego centralnego placu. Kraków był miastem o wiele większym i zasobniejszym, ale skojarzenie było oczywiste. Tu za to było więcej zieleni…
Pomiędzy rosnącymi nieopodal drzewami dojrzał reklamę księgarni. Postanowił zajrzeć do środka. Okrążając pas trawnika, zobaczył pod zacienionymi arkadami jeszcze jedną. Wszedł najpierw do tej mniejszej. Rozejrzał się po okładkach i tytułach. Należyte i nienależyte. Poprawne i niepoprawne. Tych pierwszych było jednak zdecydowanie mniej. Właściwie na palcach jednej ręki by policzyć takie, które zaliczył do wartych polecenia. Reszta nie miała żadnej wartości. Żadnej.
– Coś może podać? – spytała młoda sprzedawczyni.
– Tych pięć pozycji, proszę. – Pokazał rękojeścią laski okładki interesujących go książek.
– Wszystkie? – kobieta wydawała się być nieco zaskoczona.
– A jest tego więcej? – pytaniem odpowiedział Zajin.
– Nie, to wszystkie, które mamy… Ale oczywiście mogę zamówić więcej.
– Nie trzeba. Na razie te wystarczą.
– Proszę bardzo.
Podając kwotę, sprzedawczyni lekko się uśmiechnęła. Zajin przystał na nią bez mrugnięcia okiem. Kiedy książki były pakowane do mocnej torby, niedostrzegalnie dla sprzedawczyni Zajin muskał czubkiem rękojeści swojej laski okładki niektórych książek. Kiedy wszystko było gotowe, podziękował i poszedł do drugiej księgarni. Zostawił torbę tuż przy wejściu i wszedł do wnętrza. Tam było jeszcze gorzej. Mnogość tytułów i treści, które mu się nie podobały, przekraczała wszelkie granice. Z całą pewnością kiedyś tak źle nie było. Ludzka twórczość zawsze pozostawiała wiele do życzenia, ale te czasy były już na skraju przepaści…
Wziął z półki trzy książki i cicho terkocząc laską po wierzchach okładek, poszedł zapłacić. Kasjerka nawet nie podniosła ku jego twarzy wzroku. Szybko skasowała należność i spakowała towar do reklamówki.
Wychodząc na zewnątrz, spojrzał na miejsce, gdzie zostawił torbę z poprzednimi zakupami. Było puste. Uśmiechnął się. Tego właśnie się spodziewał. Złodzieje…
Poszedł w dół ku fontannie. Ławka okazała się dość wygodna. Wsparł obie dłonie na lasce i patrzył na przechodzących ludzi. Byli zabiegani, sfrustrowani, a jednocześnie zaskakująco beztroscy. Zbyt beztroscy. Leżąca obok reklamówka z książkami nieco szeleściła na wietrze. Siedział tak i patrzył kilka minut.
– Czy wolne? – głos zadający pytanie był miły, kobiecy.
– Jak najbardziej, proszę bardzo. – Przesunął się nieco, by zrobić więcej miejsca.
Kobieta miała ze sobą dziecięcy wózek, który łagodnie kołysała. Zajin czuł, że ta młoda niewiasta chce o coś zapytać, ale z daleka odezwała się wyjąca syrena jakiegoś uprzywilejowanego samochodu. Narastający dźwięk szybko się zbliżał. Oboje patrzyli, jak w ułamku chwili na rynek wjeżdża wóz strażacki, a po chwili jeszcze dwa. Samochody gwałtownie skręciły w lewo i ustawiły się pod obu księgarniami.
– Czy pani jest osobą wierzącą? – spytał młodą kobietę Zajin.
***
Alef szedł koło ogródka piwnego na wodzisławskim rynku i z daleka patrzył, jak strażacy wbiegają do dwóch budynków, w których mieściły się jakieś sklepy. Wokół błyskawicznie gromadziło się coraz więcej gapiów. Ludzie w swej naturze ciekawi są sensacji. Tak było od zawsze. Wszelkie media najlepszy zarobek mają na nieszczęściu i plotkach. Im ciekawiej, tym lepiej, im większa rewelacja, tym lepsze pieniądze. Mnogość wydarzeń na świecie napędzała koniunkturę z coraz większym impetem, a ludzie z żądzą się tym karmili i napełniali kieszenie medialnych krezusów.
Alef spojrzał na kościelną wieżę. Miał jeszcze sporo czasu. Wskazówki zegara poruszały się ślamazarnie i w żaden sposób go nie popędzały. Pomyślał, że może sobie na chwilę usiąść i w otoczeniu przyjemnej zieleni popatrzeć na przechodniów. Nastały trudne czasy. Choć technologia galopowała w zastraszającym wręcz tempie i społeczeństwu żyło się coraz wygodniej i dostatniej, tak naprawdę każdy przechodzący przez rynek człowiek miał tysiące mącących umysł problemów. Ludzie w swej naturze są chciwi, samolubni, pyszni i chełpliwi. Część z nich jest bardziej lub mniej okrutna, bezlitosna i zdradziecka, potrafiąca swoje złe zachowania i motywy świetnie usprawiedliwiać, zupełnie nie bacząc przy tym na prawdę. Miłość do rozkoszy i zaspakajania swoich pożądliwości bez miłosierdzia tłamsiła potrzebę poszukiwania tego, co naprawdę jest ważne. Tylko nieliczni zdawali sobie sprawę z faktu, że są śmiertelnie chorzy, a jeszcze mniej liczni wiedzieli, jak tę chorobę skutecznie pokonać…
Teraz ci ludzie biegli zobaczyć, co też ciekawego się dzieje i dowiedziawszy się, byli szczęśliwi, że nie przydarzyło się to właśnie im. Niektórzy z nich współczuli, ale większość zaraz pobiegnie do swoich krewnych i znajomych, by donieść o strasznym pożarze w centrum miasta. Zrobi się z tego niemała sensacja, ale nikt nie przypuszcza, co było tego zdarzenia prawdziwą przyczyną. Alef wiedział. Jego wzrok padł na jedną z ławek nieopodal fontanny. Młoda kobieta z dzieckiem na ręku i starszy mężczyzna z laską. Kobieta płakała. Mężczyzna podał jej książkę, a ona wzięła.
Dzień trzeci.
Zajinowi noc minęła, jak wszystkie inne. Spokój i kontemplacja. Przeanalizował jeszcze raz cały plan na ten dzień i był pewien, że wszystko pójdzie bez najmniejszych przeszkód. Jak dotąd tak było: rozmawiał z kim trzeba, powiedział, co trzeba i osiągnął zamierzone cele.
Minął miejski stadion, którego nigdy jeszcze tu nie widział. Obok starego, dziewiętnastowiecznego budynku z czerwonej cegły zobaczył ciekawostkę: srebrne cyrkle z ażurowym globusem pomiędzy nimi. Zaznaczono tu pięćdziesiąty równoleżnik, który przebiegał dokładnie w tym miejscu. Tak napisano w dołączonej do instalacji informacji. Interesujące…
Idąc dalej, postanowił odwiedzić stare miejsce, które znał sprzed wielu lat. Wspierając się na lasce, nieco przyspieszył kroku, by po kilku minutach stanąć przed beżowym budynkiem. Elewacja znacznie się zmieniła, a na widok czerwonego napisu na białym tle skrzywił się. Sklep. Drogeria w miejscu Synagogi…
***
Ranek dla Elizy nigdy nie był przyjemnym doznaniem. Głowa jak co dzień pękała od pulsującego bólu. Przed oczyma majaczyły jakieś obrazy. Nie była pewna, co jest rzeczywistością, a co tylko sennymi wspomnieniami po źle przespanej nocy. Nieco się zataczając, poszła do kuchni. Nalana szklanka wody i trzy tabletki powinny załatwić sprawę. Choć na parę godzin niech załatwią. Od prawie roku męczyła się ze strasznymi bólami, które rozsadzały jej czaszkę, doprowadzając niemal do obłędu. Odwiedziła już kilkunastu lekarzy, specjalistów, przeszła wiele badań, ale nic nie potrafili stwierdzić. Bywały takie dni, że zupełnie się gubiła. Nie była nawet w stanie powiedzieć, co robiła przez pół dnia. Bała się, że w końcu doprowadzi ją to do szaleństwa. Żałowała, że mieszka sama, bo przydałby się ktoś, kto by ją przypilnował i pomógł w najtrudniejszych momentach. Od jakiegoś czasu usiłowała zawrzeć jakąś bliższą znajomość z kimś miłym i przystojnym, ale żadna z nich nie wytrzymywała próby tygodnia. Potencjalni „narzeczeni” przepadali gdzieś bez słowa. Należała do ładnych kobiet, które swoim sposobem ubioru i zachowaniem wabiły wielu niebrzydkich, często zamożnych mężczyzn, ale coś było nie tak. Nie z nimi. Z nią. Tego była coraz bardziej pewna.
Spojrzała na zegarek. Późno. Cholernie późno. Dobrze, że wzięła sobie wolne i nie musi lecieć do roboty, bo i tak nie jest w stanie. Od tygodnia nie potrafiła się skoncentrować i logicznie myśleć. Od roku miała fale napadów takiego stanu średnio raz w miesiącu. Coś jak okres, ale tysiąc razy gorsze. Będąc w biurze, robiła mnóstwo błędów, nie potrafiła z nikim się dogadać. Współpracownicy mieli do niej mnóstwo pretensji o to i tamto. Pewnie słusznie… Koszmar.
Położyła się na podłodze w kuchni i zaczęła szlochać. Dlaczego tak musi się męczyć? Dlaczego ona? Nieco ponad rok temu była u wróżki. Wszystko, czego się od niej dowiedziała, było wierutną bzdurą. Obiecywała jej szczęśliwy rok, sukcesy w pracy i super chłopa na dokładkę. Nie wierzyła jej i nie miała zamiaru uwierzyć. Krótko po tym seansie zaczęły dziać się w jej życiu te przykre rzeczy…
***
Czesław siedział w parku i patrzył na wysychający staw. Kiedyś, dawno temu, kiedy był jeszcze dzieckiem, pływały w nim łabędzie i na wyspie miały swój domek. Od tamtych czasów wiele się zmieniło. Ludzie noszą ze sobą telefony i mają w domach komputery, dzieci nie potrafią bawić się na podwórkach, a jedynie przy migających monitorach. Chciałby wrócić do starych czasów, kiedy zimy były mroźne i długie. Na podwórku można było wytrzymać nie więcej niż dwie godziny, a resztę czasu poświęcić na czytanie, na naukę… Tak zrobiłby dziś. Wtedy nie miał tego rozumu i interesowały go rzeczy mało ważne, które niczego dobrego go nie nauczyły. Gdyby za młodu zaangażował się w inne sprawy, jego życie wyglądałoby pewnie dziś zupełnie inaczej. Teraz to wiedział. Za późno.
Rzucił znalezionym pod nogami kamieniem. A może to wszystko bzdury?! Dał się jakiemuś gnojkowi wrobić w perfidną grę nerwów. Data śmierci? Kto może ją znać? Może tylko samobójca, ale przecież on nie miał najmniejszego zamiaru odbierać sobie życia! A jeśli to szantaż? Jeśli ktoś chce go po prostu zastraszyć, żeby potem czegoś zażądać, coś wyłudzić? Ale co by to miało być? Nic wartościowego nie ma. Mieszkanie na „enerdowskim” osiedlu, prawie dziesięcioletni samochód, przeciętny zarobek. Ktoś musiałby być nieźle walnięty, żeby oczekiwać od niego wielkiej kasy. Nie… To musiało być coś innego…
Robiło mu się zimno. Już dawno zaszło słońce i zapadła ciemność. Zanim dotrze na osiedle… Nie. Nie miał ochoty iść do domu. Wejdzie do jakiegoś lokalu na coś rozgrzewającego. Za trzy godziny minie dzień jego śmierci. Od wczoraj nie był w domu. Tam najłatwiej byłoby go znaleźć, więc włóczył się byle gdzie. Nikomu nie mówił o liście oprócz Rafała, który i tak nie uwierzył, bo i dlaczego miałby jego słowa uznać za wiarogodne? Czesław nie mógł zrobić na nim dobrego wrażenia choćby samym wyglądem. Niechlujny, nieogolony, ze zmierzwionymi włosami, śmierdzący od przepicia. Dzisiaj było inaczej. Pomyślał, że jeśli ma umrzeć, woli wyglądać na porządnego człowieka. Po pracy wykąpał się, ogolił i użył dobrego dezodorantu. Kiedy zobaczyli go kumple z warsztatu, żartowali, że chyba się wybiera „lachony rwać”. A dlaczego nie? Urody nigdy mu nie brakowało. Może spotka jakąś miłą panienkę, która będzie chciała wejść z nim do mijanego Urzędu Stanu Cywilnego, by złożyć podpisy pod odpowiednimi papierami i być z nim kobietą szczęśliwą? Czterdzieści pięć lat to chyba jeszcze nie jest zbyt wiele, by zdecydować się na taki krok?
***
Obudziła się, kiedy na dworze było już ciemno. Trzęsła się z zimna. Co robiła na podłodze? Nie pamiętała. W głowie szumiało, ale nie czuła bólu. Musiała wziąć proszki. Niektóre nieco ogłupiają, może dlatego nie zdążyła dojść do łóżka… Wstała z trudnością i oparła się o szafkę. Kuchnia… Zasnęła w kuchni. Tego jeszcze nie było. Na szafce stała szklanka. Przesunęła ją bliżej i po krótkim namyśle otworzyła lodówkę. Półlitrówka była otwarta i napoczęta. Uszczknie nieco, żeby się rozgrzać. Szybki łyk i decyzja. Nie zostanie w domu na noc. Nie ma zamiaru być sama. Może spotka kogoś ciekawego… może pogada… może przytuli…
***
Alef stał w miejscu, z którego widział wejście do klubu wystarczająco dobrze, samemu będąc ukrytym przed światłem pobliskiej latarni. Nie chciał się rzucać w oczy. Musiał uniknąć niepotrzebnych rozmów. W pobliżu kręciło się wielu młodych, nierzadko podpitych, ludzi gotowych do podjęcia jakiejkolwiek dyskusji, byleby zakończyła się utarczką. Alef nie miał ochoty na żadną konwersację, dopóki nie stanie się to, na co czekał i przygotowywał się od wielu dni.
Spojrzał w lewo. Tak się musiało stać i tak się też stanie.
***
Cz.Łowiek usiadł na piętrze przy stoliku z krzesłami o tapicerce jakby żywcem zdjętej z zebry i zaczął sączyć drinka. Muzyka i migające, kolorowe światła wprawiały go w coraz lepszy nastrój. Na parkiecie tańczyło wielu młodych ludzi, którzy sprawiali wrażenie stałych bywalców dyskotek. Nie dojrzał nikogo, kto nie potrafiłby odpowiednio do granego rytmu się poruszać. Nad bufetem wisiał samochód, a właściwie tylko jego część: przód forda mustanga. Za barmanem błyszczał ogromny plazmowy telewizor, na ekranie którego powabnie wiły się kolorowe tancerki z MTV. W powietrzu unosiło się mnóstwo tytoniowego dymu.
Czesław popatrzył na zegarek i zdążył tylko stwierdzić, że do północy jeszcze, jeszcze, kiedy ktoś trącił jego ramię. Uniósł gwałtownie głowę i odruchowo się spinając, cofnął z całym krzesłem.
– O, przepraszam! – Tuż obok stała młoda, ładna blondynka, jeśli w ogóle przy zmieniającym się ciągle oświetleniu kolor jej włosów można było określić. Patrzył na nią niepewnie, więc nachyliła się i krzycząc niemal, powtórzyła:
– Przepraszam! Nie chciałam!
– Nic się nie stało! – odkrzyknął poprzez hałaśliwą muzykę.
Kobieta odeszła od stolika trzy kroki i zawróciła.
– Mogę się przysiąść, czy z kimś jesteś?! – spytała.
Czesławowi mocniej zabiło serce. Ale fart!
– Jasne, że możesz!
Na stoliku postawiła butelkę piwa i szklankę, do popielniczki strzepnęła popiół z papierosa i wyciągnęła do niego dłoń.
– Jestem Eliza!
Spojrzał wprost w jej oczy. Były mętne, niewyraźne i jakieś dziwne, ale odkrzyknął:
– Czesiek!
***
Rafał po raz kolejny dzwonił do drzwi, na których widniała ciemna wizytówka z białym napisem: Cz.Łowiek. „Uniwersalnie” się nazywał, ale jak długo jeszcze będzie żył? Na takie pytanie starszy aspirant Rafał Wiedacz nie znał odpowiedzi, istniało jednak wielkie prawdopodobieństwo, że już niedługo. Pytani o Czesława sąsiedzi nic o nim nie wiedzieli. Większość z nich w ogóle niechętnie odpowiadała na pytania, a gdyby nie policyjna legitymacja, zaraz pewnie pozamykaliby się w swoich mieszkaniach. Rafał Czesława także nie znał zbyt dobrze. Byli kolegami za starych, podwórkowych czasów, kiedy chodzili do podstawówki, a później każdy poszedł w swoją stronę i jedynie od czasu do czasu mijali się na osiedlu, pro forma się witając. Teraz, jak jeszcze nigdy dotąd, zależało mu, by z Czesławem porozmawiać. Chciał go chociaż zobaczyć – żywego.
Jeszcze raz zapukał, ale odpowiedziało mu tylko roznoszące się po klatce schodowej echo. Przez chwilę brał pod uwagę możliwość wyważenia drzwi, ale stwierdził, że byłoby to naruszenie prawa. Z drugiej strony może on tam, leżąc w kałuży krwi, potrzebuje udzielenia pierwszej pomocy…?
– Jasny gwint! – żachnął się, odwrócił na pięcie i zbiegł po schodach.
Podmuch wiatru orzeźwiająco owionął twarz. Spojrzał na zegarek. Nieźle po dwudziestej pierwszej. Wyjął komórkę i zadzwonił do żony. Uprzedził, że będzie dziś bardzo późno i nie mają na niego czekać. Nie byłby w stanie w mieszkaniu usiedzieć ani chwili. Postanowił przejść się do centrum i wrócić tu za jakieś dwie godziny. Może Czesiek jednak wróci do domu. Idąc w kierunku starego miasta, myślał o tym, że robota w policji naprawdę nie jest łatwa ani przyjemna. Najbardziej stresowało go oglądanie nieboszczyków. Wzdrygał się nad nimi za każdym razem. Niektórzy nawet mu się śnili – ci najbardziej pokiereszowani, ci z zastygłym na twarzy grymasem bólu albo przerażenia przed śmiercią, która właśnie nadeszła. Kiedy dziś stał nad martwym Jarosławem Nieganem, przyszła mu do głowy myśl o sobie samym: jak umrze i czy będzie przerażony? Niegan był młody i powinien jeszcze żyć. Sprawa wydawała się prosta. Znaleziona przy nim strzykawka, igła, narkotyk, ślad po wkłuciu. Badania laboratoryjne nie wykażą ingerencji osób postronnych. Tego był niemal pewien, jednak znalezione zdjęcie dziewczyny łączyło jego śmierć z jednym z poprzednich przypadków. Być może odnalezienie tej młodej kobiety będzie kluczem do rozwiązania zagadki samobójstw i zakończenia sprawy. Tak, Niegan nie żyje i byli jeszcze inni, którzy w ostatnim czasie stracili życie. Każdy inaczej, ale z tym samym skutkiem. Ludzie rodzą się i umierają, ale dlaczego niektórzy tak wcześnie? I głupio? I niepotrzebnie?
Filozofia. Dopadła go filozofia. Za chwilę zacznie się zastanawiać nad sensem istnienia wszechświata.
Skręcił na kolejnym skrzyżowaniu w prawo. Droga prowadziła szerokim łukiem w dół. Kiedy znalazł się na wysokości dużego parkingu, wpadła mu do głowy nowa myśl. Tuż obok znajdował się lokal i o tej porze był czynny.
***
Alef widział, jak do drzwi lokalu wchodzi dobrze zbudowany mężczyzna w skórzanej kurtce. Wiedział, kto to jest. Powoli, bez pośpiechu wyszedł z ukrycia. Na parkingu było kilkanaście samochodów. Mógł swobodnie przejść między nimi. Jak okiem sięgnąć, nikogo nie było teraz widać. Pusto. Żadnych ludzi. Wszystko układało się bardzo dobrze.
***
Rafał wszedł po schodach, mijając kogoś, kto oczekiwał od niego jakiejś wejściówki, więc pokazał służbową legitymację, zaznaczając, że tylko na chwilę.
Nie lubił takich miejsc. Kojarzyły mu się jednoznacznie: z przestępstwami. Dużo młodzieży, dużo alkoholu, narkotyki, transowa muzyka… Pewne zachowania narzucały się samoistnie. Nie był winien sam lokal, miejsce, ale atmosfera, która wytwarzała się pod wpływem okoliczności. Nawet gdyby w każdym rogu stał ochroniarz, nie dałoby się uniknąć zazdrości, złości i agresji wywołanych rytmami, promilami i wciąganymi po kryjomu proszkami.
Przeciskał się między spoconymi ciałami, z trudem oddychając gęstą od dymu atmosferą. Przyglądał się każdej twarzy, ale żadnej znajomej nie zauważył. Zaczął myśleć, że wszedł tu po cholerę, kiedy stwierdził, że jest jeszcze jedno piętro. Poszedł na górę i stanął jak wryty. Przy pobliskim stoliku siedziała dziewczyna ze zdjęcia! Ta sama. Nie miał żadnej wątpliwości! Poznał ją od razu. Kiedy podszedł bliżej, stwierdził coś jeszcze bardziej szokującego: obok niej był Czesław. Wciąż żywy! Nie poznał go od razu, bo był porządnie uczesany, ogolony i przyzwoicie ubrany. Oboje byli tak zajęci sobą, że musiał stanąć tuż przed nimi, aby zwrócili na niego uwagę.
– Rafał? – Czesław na jego widok wybałuszył oczy. – Co ty tu robisz?!
– Ciebie szukam.
– Co?! – nie dosłyszał.
– Przyszedłem po ciebie! – trzeba było podnieść głos. – I po panią także!
***
Alef stał po drugiej stronie wąskiej, jednokierunkowej drogi. Był skupiony i patrzył wprost na drzwi lokalu. Czekał.
***
Nieco potrwało, zanim udało się Rafałowi przekonać oboje do opuszczenia klubu. Jeśli Czesław był jego znajomym, to kobiety nic nie łączyło z żadnym z nich. Pokazał jej legitymację, powiedział, że zada kilka pytań i się rozstaną. Do czasu, oczywiście, ale tego nie musiała teraz wiedzieć. Miał wrażenie, że była nieco wstawiona, więc przesłuchanie nie miało sensu, ale gdzie mieszka, jak się nazywa i skąd znała Hemińskiego i Niegana, mogła chyba powiedzieć już teraz. W hałasie, jaki panował w środku, żadna rozmowa nie miała sensu. Musieli wyjść na zewnątrz.
***
Alef stał nieruchomo na chodniku, obserwując, jak troje ludzi wychodzi przed budynek. Jeszcze nie teraz. Jeszcze czekał.
***
– Pokażesz ten kawałek plastiku? – zapytała Eliza, nieco się zatoczywszy przy zakładaniu kurtki.
Rafał spojrzał na nią z lekką dozą politowania. Była wyzywająco ubrana i sprawiała wrażenie półprzytomnej. Miał wątpliwość, czy warto pytać ją o cokolwiek.
– Jasne – powiedział i sięgnął do kieszeni po portfel.
– To mój kolega. Naprawdę jest policjantem – stwierdził Czesław, chcąc pozbyć się niepotrzebnych formalności. Sytuacja stawała się niezręczna.
– Fajnych masz kolegów, Czesiu… – uśmiechnęła się krzywo.
– Co się stało? – Cz.Łowiek zignorował tę uwagę i pytająco popatrzył na policjanta.
Rafał zawahał się. Przez ułamek chwili nie wiedział, jak to powiedzieć. Omiótł wzrokiem okolicę. Po drugiej stronie drogi stał jakiś mężczyzna w długim płaszczu. Wyraźnie im się przyglądał. Eliza spojrzała w tę samą stronę.
– Na kiedy wyznaczono datę twojej śmierci? – spytał zamiast odpowiedzieć na poprzednie pytanie.
– Na dzisiaj – Czesław kwaśno się zaśmiał. – Sorry, że zawracałem ci…
– Jest za dwadzieścia minut północ. Znamy kilka przypadków otrzymania takiego samego listu. Wszyscy adresaci nie żyją – stwierdził Rafał szybko i nerwowo.
***
Zajin szedł energicznie, trzymając laskę wpół. Był już blisko. Na pewno o właściwym czasie.
***
Eliza nie słuchała, o czym mówią mężczyźni. Wlepiła wzrok w stojącego po drugiej stronie człowieka. Głowa niemal jej eksplodowała. Zwinęła się, jakby nagle złapał ją skurcz i gwałtownie wyprostowała.
– Czego chcesz ode mnie, ty pomiocie z góry! – wrzasnęła głosem, który nie mógł pochodzić z jej krtani. Był basowy, charczący, powodujący natychmiastową chęć ucieczki.
Rafał odruchowo cofnął się o krok i sięgnął do paska, by z kabury wyjąć glocka. Jeszcze pod kurtką odbezpieczył broń, ale nie wiedział, w czyją stronę ją skierować. Opuścił dłoń i zrobił jeszcze jeden krok w tył.
Twarz kobiety zmieniła się tak, że trudno było ją poznać. W miejscu piękna pojawił się grymas pełen zmarszczek, a powieki stały się wąskimi szparkami, przez które błyszczały badające intruza oczy. W świetle latarni wyglądała teraz wręcz upiornie. Mężczyzna w płaszczu wszedł na jezdnię. Rafał podniósł rękę i skierował w jego stronę pistolet. Zaraz potem zmienił zdanie i wycelował w kobietę.
– Twój czas się skończył, Baalu Fegorze – powiedział mężczyzna jednoznacznym, ostrym i rozkazującym tonem.
– Nic do mnie nie masz! – warknęła dziewczyna, rozdrażniona wymierzając w jego stronę wskazujący palec z długim tipsem niczym gotowym do ataku szponem. – Nic dla mnie nie znaczysz!
– Nie ja, ale Ten, w którego imieniu przychodzę! – odpowiedział bez cienia zniechęcenia.
Eliza pokazała zęby zupełnie jak pies, który na nieproszonego gościa chce się rzucić, by rozszarpać go na strzępy. Ten człowieczek naruszał cudzy teren.
***
Zajin mimo półmroku widział, jak palec policjanta tkwiący na spuście się zgina. Wyprostował rękę z laską i ramię Rafała bezwładnie opadło. Pistolet odbił się od chodnika, nie wydając strzału. Był na miejscu w samą porę. Z ust Czesława padł wulgaryzm, którego nie chciałby słyszeć…
Łowiek odskoczył pod okno lokalu. Miotał rozbieganymi oczyma na wszystkie strony. Zupełnie nie wiedział, co się dzieje. Natychmiast zbladł i zrobiło mu się duszno. Na całym ciele oblał go zimny pot. Bał się. Strasznie się bał. Wręcz ogarnęła go panika. Przylgnął do ściany i błyskawicznie ocenił szansę ucieczki. W dół ulicy byłoby najprościej, ale nie był w stanie ruszyć się z miejsca.
– Odejdź albo umrzesz w męczarniach! – straszył warczący głos.
Alef nie ustępował. Po to z daleka tu przyjechał.
– Nie będziesz jej więcej dręczył! Więcej nie będziesz zabijał!– stwierdził rozkazującym tonem i zanim otrzymał jakąkolwiek odpowiedź, dokończył:
– Rozkazuję ci w imieniu Jezusa Chrystusa, żebyś z niej wyszedł!
Dziewczyna padła bezwładnie na ziemię.
Zajin, szybko mijając Alefa, podał mu książkę, którą kupił w księgarni, po czym na ułamek chwili najbliższą okolicę oświetlił niemal oślepiający blask.
Przez zmrużone oczy Rafał dojrzał wielki łańcuch, który oplótł opuszczającą dziewczynę półprzeźroczystą postać.
Zajin był szybki i zdecydowany. Rozprostował skrzydła i przywiódł ręce ku tułowiu. Trzymany przez niego łańcuch spętał upadłego pobratymca, więc bezzwłocznie pomknął, ciągnąc ogniwa za sobą, by zamknąć zdeprawowanego w otchłani.
Blask zgasł.
***
Laska przybysza upadając, oparła się o Czesława. Poczuł ten sam zapach, który znajdował się w jego mieszkaniu. Ogarnęła go histeria. W piersiach mocno zabolało, a ból szybko zaczął promieniować do pleców, barku i nadbrzusza. Zwymiotował, po czym ogarnęła go ciemność, brak czucia i przerażenie. Tak pewnie wygląda śmierć. Był w jakiejś nicości, pozbawiony jakiegokolwiek oparcia, punku odniesienia i doznań, które towarzyszyły mu przez całe życie. Chciał coś powiedzieć, ale żadne słowo nie mogło opuścić ust. Nie wiedział, czy w ogóle je ma. Był jakby bez ust, bez rąk i nóg, choć jednocześnie pojawiło się jakieś dalekie wrażenie, że są na swoim właściwym miejscu, ale zmysły nie są już w stanie ich kontrolować.
Bał się potwornie. Nie mógł stąd uciec, nie mógł powiedzieć, że już dość, że już się w to nie bawi. Nic nie było zależne od niego. Jeszcze do niedawna to on decydował o większości spraw, które go dotyczyły, ale to się skończyło, jakby uderzył piorun z jasnego nieba. Teraz rozumiał! Był list! Dano mu szansę, by mógł się przygotować…
***
Alef przysiadł na chodniku i uniósł głowę młodej kobiety, by podłożyć pod nią zwinięty płaszcz. Pogłaskał ją po włosach. Otworzyła oczy. Była oszołomiona, ale przytomna.
– Zaraz dojdziesz do siebie…
***
Rafał stał zszokowany nad Cz.Łowiekiem. Miał ochlapane buty jego wymiocinami. Zrobiło mu się słabo.
– Jemu już nie pomożesz… – powiedział człowiek, który wypędził demona – ale to mam dać tobie.
W wyciągniętej dłoni była książka. Rafał z trudem wziął ją do ręki i przeczytał tytuł: „Pismo Święte”.
***
Efezjan 6:10 W końcu, bracia moi, umacniajcie się w Panu i w potężnej mocy jego. 11 Przywdziejcie całą zbroję Bożą, abyście mogli ostać się przed zasadzkami diabelskimi.12 Gdyż bój toczymy nie z krwią i z ciałem, lecz z nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, z władcami tego świata ciemności, ze złymi duchami w okręgach niebieskich.13 Dlatego weźcie całą zbroję Bożą, abyście mogli stawić opór w dniu złym i, dokonawszy wszystkiego, ostać się. 14 Stójcie tedy, opasawszy biodra swoje prawdą, przywdziawszy pancerz sprawiedliwości 15 i obuwszy nogi, by być gotowymi do zwiastowania ewangelii pokoju, 16 a przede wszystkim, weźcie tarczę wiary, którą będziecie mogli zgasić wszystkie ogniste pociski złego; 17 weźcie też przyłbicę zbawienia i miecz Ducha, którym jest Słowo Boże. (Biblia Warszawska)